wtorek, 9 grudnia 2008

Niezbyt elokwentna prowokacja.

Nie powinno być kary śmierci. I jej nie ma.
Jesteśmy zbyt humanitarni, aby zniżyć się do poziomu człowieka, którego osądzamy, czyli załóżmy mordercę. Oko za oko, ząb za ząb przeminęło. Czasy się zmieniły. Czasy stały nowocześniejsze. Myśl, otoczenie, nasze życie, nasza praca, nasze normy i uprzedzenia radykalnie się zmieniły. Zmieniła się percepcja dobra i zła. To co kiedyś uchodziło za kompletnie nieetyczne w dzisiejszych czasach nie wzbudza większych emocji niż widok jakiejś kurwy wkładający w swoją pochwę (ale też niekoniecznie w pochwę) wibrator wielkości niedużego odkurzacza. Czyli budzi na krótką chwilę fascynację, ale kiedy dochodzi do nas co tak naprawdę robi, podnosimy brew, zazwyczaj przewracamy oczami i doprawiamy grymasem upewniając się zarazem, że widzieliśmy to pół roku temu na pudelku czy innej wikipedii wiedzy.

Było minęło.

Kiedyś, to co uchodziło za etyczne i normalne i wzbudzało dokładnie takie same wrażenie, był widok skurwysyna wiszącego na swoich jajach do góro nogami , któremu dodatkowo kat pieczołowicie nadziewał kutasa rozżarzonym prętem a w dupę w ciskał gruszkę (wyglądem przypominała parasol) i powoli rozkładał jak wspomniany parasol.
Do jego obowiązków należało też budzenie delikwenta za pomocą kubła wypełnionym zimną wodą w momencie jak tracił przytomność. A to był luksus dla niego nie do przyjęcia. Za co wisiał ?
A za to wszystko, za to teraz uważamy siebie za zbyt kurwa humanitarnych, aby stosować.
A za to wszystko, co teraz budzi jedynie co najwyżej lekką dezaprobatą przejawiającą się w kręcenie leniwie głową w co się wydaje - niedowierzaniu.

Za morderstwo, za pedofilię, za molestowanie, za kradzież, za zdradę, za oszukaństwo, za sodomię.

Nie.

Teraz, w epoce rozwiniętej psychologii i terapii, każdego można WYLECZYĆ.
Wyleczyć można pedofila z chęci zerznięcia kolejnego dziecka, bo cały jego problem leży w jego popierdolonej naturze psychologicznej.
W pełni się zgadzam! i nim się taki element publicznie wykastruję, tuż przed ścięciem głowy (wolałbym osobiście, aby sodomitę popalić nad rusztem, ale większość z was stwierdzi, że to zbytnie ekstremum) powinno się wytłumaczyć wszem i wobec szanowanej widowni (powtarzam - miejsce publiczne), że dla takich obłęd i wynaturzeń ludzkich, nie ma miejsca w zdrowym i stabilnym społeczeństwie i traktować to jako absolutne ostrzeżenie. Pierwsze i jedyne jakie zobaczą, jeżeli sami się dopuszczą do podobnego czynu.



Tak jest w świecie zwierząt.
Tak też winno być w świecie ludzi.

Jak w stadzie małp, gdzie obowiązują pewne prawa, hierarchia i zasady - samiczki bzykają się z najsilniejszym, najmądrzejszym z samców, samice zajmują się maluchami, reszta samców szanuje hegemonię samca.
Jak znajdzie się jakaś małpa, która w wyniku potknięcia się i jębnięcia głową w kamień czy jeżeli się już taki urodził, postanawia wybzykać małą-małpę - NIE MA MIEJSCA dla niego w stadzie, które rządzi się pewnymi kanonami. Pewnymi N O R MA M I. Jeżeli nie może się dostosować, traktuję się go jako outsidera. Samiec dominator, łapie małpę-sodomitę, rzuca go po bambusach, krzakach i głazach i każe mu należycie wypierdalać w podskokach.
Jako outsider, skazany jest na siebie. Koniec końców umiera, bo w pojedynkę nie jest w stanie przeżyć.

Ostatnio wyczytałem o pewnym zajściu jakie miało miejsce w Iranie. Kilka lat temu, pewien arab zabiegał o względy młodej arabki. Kobieta nie wzruszona jego wielokrotnymi staraniami, wzbudzała coraz to większy gniew Madżida. Pewnego dnia, jak wychodziła z ceremonii ślubu jej siostry, podbiegł do niej jej niedoszły narzeczony i chlusnął w jej twarz kwasem.
Ten incydent wówczas obiegł na kilka dni świat. Dziewczyna przeszła liczne operacje plastyczne twarzy, aby pozbawić jej jak najmniej przykrych blizn, jednak wzroku odzyskać nie odzyskała.
Przed sądem Madżid powiedział, że nie żałuje swojego czynu, Dodał przy tym że nie wiedział, iż kwas wywoła takie skutki.

Na zakończenie procesu sędziowie jednogłośnie orzekli poddanie oskarżonego zasadzie »qisas« i oślepienie go kwasem oraz wypłatę odszkodowania.



I to nazywam sprawiedliwością.
Nie wrzucenia delikwenta do pierdla na 1,5 roku gdzie wyjdzie za pół , a w czasie odsiadki wpieprzał 3 ciepłe posiłki za pieniądze podatnika, czyli między innymi moich.

Ale jest za to cała rzesza ludzi, którzy indoktrynują humanitarny sposób rozprawy z złem.
Moje pytanie brzmi następująco : jak można podejść humanitarnie do niehumanitarności?

To tak, jakby stanąć oko w oko z popierdoleńcem, trzymając w dłoni wpół zjedzony banan, kiedy tamten ma w ręku nóż wielkości kija golfowego a w oczach czerwień niepoczytalności , które łapczywie wpatrują się w naszą coraz to mocniej pulsującą aortę.


To nazywam dopiero, zniżeniem się do jego



poziomu.



-V,,

----------------
Now playing: Enigma - Je T'aime Till My Dying Day

środa, 19 listopada 2008

nieszczęśliwi, którzy podglądają, albowiem strapieni będą.

Obiecuję, że już niedługo pojawi się coś na tyle niepopierdolonego w mojej głowie, że będzie warte przelania na łamach wszem i wobec.




-V,,

wtorek, 30 września 2008

Zajebałem się w tobie jak chuj.

Tak mówi dresiarz do swojej klaczy "kocham cię".
Jestem tym absolutnie i dogłębnie zafascynowany.
Poważnie!
Słowotwórstwo może i nie na najwyższym poziomie, jednak ile w tym uczuć! głębi! żaru! MIŁOŚCI KURWA!

Szczerze powiedziawszy, nie wiem jak to akcentować? czy w ogóle ?
Czy bardziej skupić się na intonacji słowu "chuj" czyli z patosem - "CHUJ!"?
Czy może rozciągnąć intonację słowu "zajebałem" czyli "zajeeeeeebałem"?
Zagadka pozostaje nierozwiązana do dziś.

Zgodnie z druzgoczącym wynikiem ankiety, notka ma być o seksie. I będzie.
Przy okazji - kiepski był to pomysł by dać jej 12 h żywot. Jedna osoba tylko "zdążyła" wziąć udział a reszta was zapewne była na zejściu po klepniętej dawce hery.

M'kay.
Od czego zacząć?
Wiem.
Sypialnia. Łóżko. Świeczki, muzyka 'ala Barry White, butelka czy butelki wina - sceneria.
Dwoje młodych ludzi, zaczarowani wzajemnym pocałunkiem, który z sekundy na sekundę przybiera coraz to bardziej agresywniejszy i łapczywy charakter tym bardziej łapczywie się rozbierają. Na podłogę kolejno zrzucane są kawałki garderoby, począwszy od spodni, swetrów, koszulek i tym podobnych tiszertów po coraz to mniejsze kawałki bokserek, cyconoszów i stringów.
Zaczynają się bzykać.
Stop, stój kurwa moment.
A skarpetki?

Wciąż na stopach.

Dacie wiarę?
Nie rozumiem tego.
Jak już się zaczyna bzykać normalne jest, że dwoje partnerów odkrywa nawzajem ku sobie najbardziej ze swoich intymnych części ciała. Dziewczynki nonszalancko rozchylają nogi, chłopcom sterczą pały obok wiszących wesoło jajek.

!?

Obrzydzenie mnie napawa na samą myśl!
Nie zrozumcie mnie źle - nie mówię tu o szybkich numerach. Tu jedynie z wiszącym jęzorem i drżącymi rękoma robimy dziurę tu, kroczę rozpinamy tam i pociskamy.
Nienienie, podałem przykład sypialniany z winem muzyką i całą plejadą rytuałów by w końcu dobrać się wzajemnie do rozporków.

Dziewczyny - to was z *reguły* nie dotyczy.
Pończochy jeżeli są - naturalnie zachowujemy na sobie.
Rajstopsy, soksy czy inne szatańskie wynalazki, PO KRYJOMU (!) zastrzegam - PO KRYJOMU, najlepiej kiedy nie patrzy, zdjąć i cicho schować do torebki. Możecie się nawet wymigać z twarzą, prosząc czy proponując by wasz partner wam odprawił masaż stóp. Wtedy naturalnym gestem zdejmujemy anty zwody, tłumacząc, że będzie mu łatwiej masować.
Jeżeli jednak macie do czynienia z tak nierozgarniętym gachem, że ma zamiar się do was dobrać w skarpetkach, które zapewne prał w ostatnią gwiazdkę, to stanowczo włączyć hamulce.
Palcem skarcić gamonia, by popamiętał skurwiel, aby następnym razem takiej gafy nie strzelił. Przyprawić możecie drogie Panie określeniem "nie nawilża mnie taki widok".
Kretyn aż zblednieje.


Uwierzcie mi - zrobicie dobry uczynek nie tylko sobie, ale jak i całej ludzkości.
Jak Neil Armstrong raz powiedział - Dla człowieka to jeden krok, a dla ludzkości ogromny krok
naprzód.



-V,,


P.S.
Konkurs dla drogich czytelników :





Pytanie konkursowe :
Co jest super w tych "super nogach" i super zdjęciach?
Kreatywne odpowiedzi proszę umieszczać w komentarzach.

sobota, 6 września 2008

www.żal.pl

*kliknijcie w tytuł notki, będzie się lepiej czytało*

Polska jest krajem doprawdy biednym.

Nie w kwestii finansowo-ekonomicznej.

Temat dotyczy nas - ludzi, towarzyszy jak mawiał Genio Jaruzel.

Jesteśmy zasmuceni chujowo niskimi pensjami, złodziejskim i przy tym nieudolnym rządem. Emeryci się żalą o służbę zdrowia (przy okazji, jakie ironiczne określenie organu administracji publicznej, który jakby konkretnie przydzielić do organizmu ludzkiego, wskazywałby raczej na rozwolniony przez wilka zwieracz, czy wątroby który tryska siuśkami i ropą), renciści i inne nieroby o swoją pomogę, dzicz na policję, policja na dzicz, która śmie się oznajmiać kibicami. Prezydentowej, która nosi reklamówkę galerii centrum. I tak dalej i tak w kółko.


Sport i nasi sportowcy, cierpi na rodzaj chronicznej nieudolności.

Olimpiada, dzień któryś z kolei, medali brak.

Człowiek ogląda tą olimpiadę, patrzy się z grymasem na cieszących się Niemców, po czym wychodzą

N A S I. Nasi.

Jak to dumnie brzmi.
Jednak gdy oglądam tych naszych ,którzy gibając się jak te pierdolone rezusy na arenie, torze, taplając się bezradnie w wodzie, nieraz miałem chwilę zastanowienia, czy paraolimpiadę w tym roku połączyli z tą zwyczajną.

Kurwa żal!

MONGOLIA, kraj ni to czarnych, ni to żółtych, potrafi położyć na jej wychudzone kurze łapki orła białego w Judo.

Hiszpanie, którzy z goła mają większego bzika na wpierdalanie szpad w bok byka, bez większych problemów pokonuje wice-niby-mistrzów świata w piłce ręcznej.

Ale rozgryzłem czemu tak jest.

To przez NARKOTYKI drodzy czytelnicy.
Tak. Do takiego śmiałego wniosku doszedłem po wnikliwym oglądaniu naszej sportowej elity.

Połowa tych gamoni wygląda jakby byli na haju po marihuanie. Zamglone oczy, pól durny uśmieszek ,który przywołuję minę gerberów, tuż po tym kiedy stoczyły batalię z uwolnieniem kolejnej kupy w portki, opuszczone po boku ręce, plączące się nogi.
A tymczasem proszę spojrzeć na Niemców, Rosjan, Chińczyków czy tym gorsza.. Amerykanów!

Pierdoleni też zażywają!

Tyle, że KOKSU.

Gały wytrzeszczone, zęby i minę w dziwnym szczękościsku, rękoma non stop wymachują, mają problem USTAĆ w jednym miejscu.

I nawet w tej dziedzinie, państwo zawodzi.
Zamiast dać tym biedakom odrobiny koksu, dali im na zamułę trawy.
Amerykanie mają ten swój cały „Eye of the Tiger”.

NASI mają oczy zjarane i sfilcowane, a pod nosem pomrukują, że będą brali w aucie.

Jesteśmy bardziej głodni, niż te grubasy, które stoją z ślinotokiem w kolejce po burgery w mcdonaldzie czy innym gównie, na sukces.
Na sukces, radość, spełnienie.

By choć na chwilę być dumnym, że jest się tym Polakiem. Oprócz rzecz jasna, opowiadać cudzoziemcom jaką to nie mieliśmy historii na miarę epickiego filmu z Hollywood. Widzicie? Nawet w tej materii nie możemy wykorzystać potencjalnego materiału na reklamę, rozgłos czy pamięć.
Czy ktoś na świecie nie słyszał o Pearl Harbour? Czy Wietnamie? O Normandii nie wspominając.
A zapytać się pierwszego amerykana, francuza czy ruska, o Dywizjon 303? O Westerplatte? O Monte Casino? Enigma?

Tak! Słyszeli o tym ostatnim. Coś, że o maszynie szyfrującej, którą złamali Anglicy.
Chopin też był przecież francuzem.
I tu polega cały gówniany problem. Polacy zawsze mieli problem z wykorzystaniem własnych dóbr. Problem z rozgłosem własnej wersji historii, która przecież się tak różni w kilku rozdziałach z historią innych nacji.


Ni chuja.
Wolimy być dymani od tyłu przez wielkiego tłustego czarnucha z ju es ej i udawać panów w europie. Mając CO?
Mając gówno.
Dosłownie.
Nie od dzisiaj wiadomo, że polaczki zarabiają na wywozie śmieci szwabów. A gdzie je wywożą? Dopiero co omawianej ziemi naszej ojczystej.
Nasi przodkowie muszą się turlać i piać z wścieklizny na myśl o kraju , który niezliczone razy zmazywał nas z mapy tego świata. Z którym walczyliśmy o przetrwanie i naszą tożsamość narodową


I dla którego wyrażaliśmy chęć, stania się ich osobistymi

śmieciarzami.

Mam prośbę.

Następnym razem kiedy ktoś się wkurwi, że planowana autostrada w Raspudzie czy innej dziurze, rozmaże na odbiciu asfaltu jakąś żabę, przepiórkę czy sarenkę i zechce zorganizować pierdolone referendum, proszę mnie uprzedzić kiedy ktoś zadecyduje, aby z tego narodu robić śmietnik dla naszych czarujących sąsiadów.


Jest już wystarczający satysfakcjonujący syf.


Niemiec przynajmniej wie, żeby nie srać na własnym podwórku, skoro może zwalić kupę u sąsiada.



-V,,



P.S.

notka spisana na urlopie, w trakcie 3 bądź 4 dnia olimpiady.


poniedziałek, 1 września 2008

Material World.3

Poniedziałek.
Po naskrobaniu kilku dokumentów, analizy miesięcznego planu działań mojego działu w pracy - czyli innymi słowy ile pieniążków zasili konto B w przyszłym miesiącu (śmiech przez łzy) oraz zjedzeniu śniadania, zacząłem szperać w sieci.
Jak to ja, znalazłem stronę bardziej perfidną niż od nieszczęścia, rojącego się w gaciorach dziewczynek na poznańskiej.

Chodzi rzecz jasna o stronę z villami.
Nie polskimi "willami".

VILLA'MI - VILLA'MI.
Gosh.
Oto winowajca kilku minutowego szczękościsku i plamy na owym planu działań od kapiącej śliny.













To architektoniczne cudo, znajduję sie w Meksyku.
Ale hola! nim się zakrztusicie, gnam z wyjaśnieniem - rezydencja owszem znajduję się w kraju gibających się fasolek, jednak w regionie, który nazywa się CABO.

A Cabo, to taki amerykański meksyk.
Rzut beretem do granicy, a w samej miejscowości, więcej amerykanów i turystów niż samych beaners.
Raj dla wielbiących tequile, tacos oraz amatorów mocnych wrażeń. Podobno must-to-see w cabo jest szoł z udziałem przesympatycznej młodej prezenterki i konia. Nie kucyka, czy innego pony, tylko prawdziwego rasowego jak jot tvoja mać skurwysyna za ogiera.

W każdym razie, umiejscowienie Cabo przyprawia o uśmiech i może pozwoli wam zrozumieć istotę izolacji Cabo od reszty tego sajgonu za kraju.



To wygląda jak siusiak całego MEXICO!
Czyli znaleźlibyście się w jednej z najbardziej interesujących części w kraju.
Taki Red Light District, tylko trochę większy. Fresher.
Może w tym tkwi cały magnetyzm tego miejsca, który przyciąga milionerów niczym naćpaną ćmę do sprośnego, czerwonego neonu.

Ole!



-V,,

piątek, 29 sierpnia 2008

Wszyscy cie nie lubią, a twoja Mama ubiera cię śmiesznie.

Zabawne jak mało ważna jest twoja praca, gdy prosisz o
podwyżkę, a
jak niesamowicie niezbędna dla ludzkości gdy prosisz o urlop.



A nie tam jakaś Sparta.



-V,,

piątek, 8 sierpnia 2008

Houston, mamy problem.

Wiecie co jest najgorsze kiedy młody człowiek wkracza w etap usamodzielniania się od ciepłego kurwidołka jakim jest domek mamusi i tatusia?
Nie sama praca.
Praca jest fajna!
Kształci, rozwija, poszerza horyzonty, usamodzielnia.
Młody gamoń zaczyna doceniać pieniądz, który do jakiegoś tam momentu, rodzice zacnie podawali mu pod nos i dopiero wtedy uświadamia sobie, ile to trzeba się napierdalać żeby zarobić złamany grosz.
Nie nie, praca uważam jest arcy ważnym czynnikiem kształcenia charakteru każdego człowieka, który postrzega własną wartość i osobę, jako bardziej wyrafinowaną od konwencjonalnej doniczki petunii.

Powiem wam co jest najgorsze.
Pobudki.
I znowu, nie samo budzenie się.
Nie upierdliwy dźwięk piosenki Harriego Belafonte -

" Work all night on a drink a'rum
(Daylight come and he wan' go home)
Stack banana till thee morning come
(Daylight come and he wan' go home)"

Nie przekonanie, że nie wstanie się danego dnia za mniej niż 30 kafli $.
Człowiek i tak wstanie, a nawet dolara nie uświadczy.
Najgorsze.
Najgorsze są te pierwsze kroki każdego dnia.

Codziennie, kiedy wstaję z wyra, czuję się jak Neil Armstrong.
Zrzucając nagrzaną od własnego ciała kołdrę na bok, wciskając jakikolwiek klawisz na komórce, aby w końcu Harry wsadził sobie tego banana w dupę, przeczesuję palcami pierdolnik na głowie i.... WSTAJĘ.

I tu zaczyna się etap Apollo 11.
Drogę jaką mam do pokonania - 15 metrów.
Ilość zakrętów - 2.
Stopień zagrożenia - istnieje ryzyko pierdolnięcia się w framugę drzwi *zalecana ostrożność przy wychodzeniu z pokoju*
Pogoda - nie dot.
Przeszkody na drodze - uważać, aby nie wpierdolić się na Ojca.
Inne - istnieje ewentualność napotkania Mamusi w łazience w czasie lakierowania włosów. Poleca się wykonania głębokiego haustu powietrza.



Briefing wykonany.
Wstaję.
Pamiętacie może stary zapis video jak amerykańscy kosmonauci, Neil w roli głównej, skaczą sobie niezgrabnie po powierzchni księżyca?
Macie teraz w miarę klarowny obraz mnie, próbującego się doturlać do łazienki.

Ale wciąż, to nie jest najgorsze.

Dotarłszy do łazienki.
Zrzucam bokserki na zimne kafelki obok łazienkowego dywanika.
Patrze przez chwilę na swoją żałosną minę w lustrze.
Wzdycham, otwieram niedbale kabinę prysznicową.
Wchodzę do środka.
Zamykam szczelnie drzwiczki.
Sięgam po rączkę od prysznicu.
Drugą rękę kieruję w stronę baterii.

I tu.
I teraz.
I w tym momencie,
następuje NAJGORSZY moment dnia.

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym ile to człowiek wynalazł rzeczy?
pożytecznych rzeczy?
Nie mózgojebstwa w postaci argentyńskich telenoweli, piwa bezalkoholowego, podkolanówek czy innych rajstop.

Na Boga!
Ludzie konsekwentnie rewolucjonizują sposób i standard naszego życia, naszej komunikacji czy rozrywki.
Papier toaletowy, Internet, penicylina, podbój kosmosu, dolby surround, Klub Cynamon, Tupac !
Rzeczy bez których większość z nas nie potrafi sobie dalszej egzystencji wyobrazić.

Więc, przy całej wspaniałomyślności i złotych idei jakie człowiek stworzył, czemu... niech ktoś mi kurwa powie CZEMU, nikt nie wymyślił sposobu, aby prysznic nie pluł rano zimną wodą z rur?

Codziennie, kiedy się kąpie, przytulam się do rogu kabiny, drżąc i skamląc jak pieprzony BAMBI, czekając aż spłynie ta beznamiętna zimnica do rynsztoku.
I aby tylko kropelka tego ziąbu na stópkę nie skapnęła! Ani na rozgrzane nogi, czy Boże daruj, podbrzusze czy brzuch.
Nie mogli mi tego zaoszczędzić ? !
Czemu,
w tej całej gloryfikacji jaką człowiek przeszedł po kolejnych szczeblach techniki, nie mógł zaoszczędzić białemu człowiekowi takich termalnych przeżyć z samego pieprzonego rana?

Wychodzę z porannego prysznica.
Orzeźwiony.
Silniki działające już na satysfakcjonującym poziomie.
Ominięcie przeszkód, drzwi i ich framug czy mokrej plamy od wyciekającej kabiny wzrosły diametralnie.

Pozostaje ogolenie, umycie ząbków, wypłukanie gardła i jego pozostałości z nocnego nawijania przez sen, ułożyć i poskładać do jakiegoś nielogicznego ładu włosy i viola.

Wychodząc z łazienki, wciąż skazane jest nie natknięcie się na jednego z rodziców.

Tym razem już zgrabny spacerek do dopiero co opuszczonego miejsca spoczynku.
Chwila zastanowienie się, który krawat nie będzie do końca pasował do koszuli i garnituru. A co? Chujowo zarabiam więc niech się nie spodziewają, że wyjdę jak na okładce kolekcji Zegny na Lato. Ubrawszy się, szukam codziennych niezbędników do pracy.
Ipod, komórka, gumy do żucia, książkę którą wyjmuję siedząc w bydło wozach, aby choć na chwilę stłamsić smród niechęci warszawiaków do stosowania dezodorantów i szczoteczki do zębów, portfel.

I w drogę.


A w kieszeni się kołysze z szyderczym uśmiechem pieprzony mobile, który każe się wyprowadzać na ten spacerek dzień,


jak co dzień.




-V,,