czwartek, 27 sierpnia 2009

Starbaks może sakać dika.

litr benzyny = 4,1 zł.

karton mleka ~3 zł.

1,5 litra wody za około 2 zł.

600 mililitrów Starbucks, kokosowo-migdałowa Mocha ~15 zł.
za litr kawy zapłacilibyśmy koło 30 złoty.
galon (3,7 litra) by nas kosztował 111 złoty.


Jak kurwa dobrze, że do samochodów nie wlewamy starbucksa.



-V,,


poniedziałek, 20 lipca 2009

Czy panowie muszą tak napierdalać, od bladego świtu?

"- Może powtórzymy angielski?
- Nie, no co ty, tato?
- No, odmień być.
- No, daj spokój.
- Odmień, no.
- Weź się, tato.
- Bo nie odmienisz.
- Tak, nie odmienię.
- No to odmień. No: I.
- I.
- Am.
- Am.
- I am.
- No wiem, I am.
- You are.
- You are. No, sam powiem.
- Ale nie mówisz.
- Bo ty...
- Co ja? Co ja?
- ...mnie stresujesz.
- Ja cię stresuję, kurwa?! Uczysz się tego piąty rok w szkole i na kursach, i wszystko to jak krew w piach!
- Ta, krew, od razu.
- I bo czego to jest odmiana?
- Jak czego?
- No, jakiego słowa?
- No słowa, normalnie.
- Posiłkowego.
- No.
- Jakiego?
- Posiłkowego.
- Jakiego posiłkowego? To...
- Am?
- To be, kurwa, or not to be! O tym też nie słyszałeś?!"




-V,,

środa, 15 lipca 2009

Otwieraczem po Heinekenie.

Heineken Open Air festiwal 2009.
7 aren, 80 koncertów, koło 70 tysięcy fanów. Ponadto projekcje filmów, wystawy, widowiska teatralne, spopielone kiełbaski i rozwodnione, hegemonistyczne w czasie imprezy piwo.
Jadąc na Open'era, kierowałem się z nieukrywaną ekscytacją obejrzenia raptem dwóch zespołów - Faith No More i Prodigy. Jak wróciłem do warszawy zauważyłem później , że w ciągu drugiego dnia imprezy swój występ miała także Maria Peszek. Poprzedzała tłuściocha z Gossip, którą też tolerowałbym posłuchać na żywo - będąc natomiast pełen sił.
Jakby ta szczupła inaczej spierdoliła się z sceny spowodowałaby epitafium gorszej grozy niż średniowieczny atak ubranej w cieliste rajstopy malarii.
Postanowiłem rozegrać owy dzień bezpiecznie i koniec końców wylądowałem z zmęczonymi podróżą kompanami na plaży.

Będąc pierwszy raz na tej imprezie, nie wiedziałem czego się mogę spodziewać. Czy tłumu roznegliżowanego punani, desperacko rozglądającego się za przedstawicielem wymierającego gatunku samczego? Czy woodstokowych palantów, o niezbyt wysublimowanym fetyszu tarzania się po błocie?
Kiedy usłyszałem pierwszą wzmiankę o kaloszach, kilkunastu hektarowym polu, obowiązkowych wręcz ulewach w trakcie koncertów i megawatowych błotach - obraz biegnących w mą stronę zgrabnych klaczy trochę spochmurniał.

Jak dotarłem pod wrota wjazdowe festiwalu, zobaczyłem kolejkę do bydło wozu. Tym oto ogórkiem przejechać miałem wraz z rozhisteryzowanym tłumem 3 kilometry pod DRUGĄ bramkę wjazdową - tym razem do samego pola festiwalowego.
Zająłem wygodne i w miarę bezpieczne siedzenie na samym końcu, mając przed oczami nieustannie wiercących się na fotelach młodych heinekenowiczów. Nagle, z przodu autokaru dobiegło głośne zawodzenie i lament. Zabrakło miejsca dla Pawełka.

Chuj wie kim był Pawełek - najważniejsze dla spalonego w trzy dupy autokaru było to, że zabrakło dla PAWEŁKA miejsca !
Bus zaczął czatować imię nieszczęśnika.
"-PAWEEEŁ, PAWEEEEEŁ, PAWEEEEEEEEŁ ! "
Ani na kierowcy, który był na gorszym kacu niż ja, ani na jego młodym pomagierze,w postaci łysego łba z firmy ochroniarskiej, który główny idol krzyczał "-ROOOOOAR!" wystrzeliwując 5124949291213100 naboi na minutę w stronę pojedynczego trzymającego niedużą łopatę i nie wiadomo z jakich przyczyn muszelkę do układania w piaskownicy wietnamskiego wieśniaka (John jebany Rambo dla tych, którzy nie zrozumieli aluzji), nie zrobiło to oczekiwanego efektu.

Z lekką dezaprobatą autokar ruszył, tylko po to, by doczekać się wybuchu okrzyków i radości na widok głównego wejścia do największej imprezy muzycznej w Polsce.
Szczerze mówiąc zdziwiło mnie ta kalkulacja 3 kilometrów, ale o tym kiedy indziej.
Po chwili, wyszliśmy z autokaru i stanęliśmy niedaleko bramek.


Kolega wyjął flaszkę i jak na młody proletariat IV Rzeczypospolitej Polski, zaczęliśmy ją ogarniać, każdy starając się nie wpuszczać zbyt dużej ilości flegmy z powrotem do butelki.
Uwielbiam momenty dzielenia się z bliskimi - to taki... moment kodaku.

Ustawiając resztki wódki i soczku obok śmietnika (koniec końców, ilość flegmy pozostawionej na dnie każdemu skutecznie odebrało dalszego apetytu na alkoholizowanie się), udaliśmy się pod macanko Panów z ochrony.

Przede mną stał niewysoki mężczyzna, który wraz z rozpoczętą procedurą przeszukiwania, macania, obściskiwania go przez personel do tego zatrudniony - zaczął wydawać dźwięki podniecenia i aprobaty. Zgoła zaniepokojony ochroniarz szybko go przepuścił.
U mnie nie stwierdził niczego niezgodnego z polisą Open'era i także przemknąłem przez bramkę.



Jedna z najbardziej spierdolonych punktów regulaminu festiwalu, tyczy się aparatów cyfrowych. Otóż, każdy aparat powyżej 3 Mpix, nie jest dozwolony na terenie festiwalu bez niezbędnej ku temu akredytacji. Tyczy się to także lustrzanek.
Jaki aparat wziąłem z sobą?
Kolega trafnie nazwał go teleskopem.
Dziewczynki, posiadając małpki cyfrowe trzykrotnie przewyższające regulaminowy limit wielkości matrycy - schowały go po i w gaciach.
Wydaje mi się, że miałbym nie lada zagwozdkę, aby umiejętnie zakamuflować ważący przeszło 4 kilo lustrzankę cyfrową z lekkim telezoomem w majtkach.

Nie pomyślałem nawet o 5 megapikselach ukrytych w telefonie komórkowym! Jednak dzień, w którym będę stał jak ten głupi FIUT, z komórką ponad głową i kręcił film bądź robił zdjęcie scenie koncertowej , jak Bóg mi świadkiem - będzie dniem kiedy stracę ostatnią warstwę szacunku i respektu do samego siebie.

Po ominięciu kilku barwnych i brudnych postaci, ulokowanych na ziemi i nie tylko, dotarliśmy pod scenę inwalidów, obok main stage'u. Ustaliliśmy z znajomymi, że będzie to nasz główny punkt zbiórki. Pierwsza moja reakcja, to była sarkastyczne parsknięcie - sami co by się wydawało dorośli ludzi, każdy dodatkowo z telefonem komórkowym, niektórzy z wmontowanym GPS'em. Koniec końców, pomysł okazał się nie najgłupszym. Pośrodku imprezy, telefon mi umarł z wycieńczenia, a ja posiadałem jedyny kluczyk do okupywanego przez nas lokum.



O godzinie 22:00 tłum hucznie przywitał wchodzących na scenę, ponownie razem, zjednoczonych artystów zespołu Faith No More.
Bardzo mile zaskoczony byłem ciepłym przywitaniem jak i wielkością polskiego fan base'u tej kapeli. Tuż po ich wyjściu, zaczął napierdalać deszcz.

I chuj.



Koncert jaki za sponsorował Mike Patton, był o-b-ł-ę-d-n-y.
Fantastyczny, awangardowy, niekurwabywale charyzmatyczny piosenkarz. Prawdziwy artysta, wyśmienity showman.
Oprócz samych możliwości wokalnych Patton'a, ma on niezrównaną zdolność do poderwania bądź ich kompletnego zmiecenia tłumu z nóg. Począwszy od ciepłego i trochę eklektycznego szeptania, po wybuch zwierzęcego, agresywnego, mrożącego krew w żyłach ryku.
Po wniesieniu się w niebiosa śpiewu Mike'a jak i rzeszy fanów słów piosenki Easy, deszcz postanowił spierdolić z nad sceny.
Patton w pewnym momencie wyszedł przed tłum, usilnie prosząc, aby ktoś zaśpiewał refren piosenki "Evidence", tyle że po polsku. Bez szans - każdy łapał usilnie mikrofon i nieudolnie do niego charczał w oryginale. Po trzech, czterech próbach, zrezygnowany Mike wrócił na scenę, podziękował jednak wyraził swoje zdziwienie, że nikt na jebanym Open'erze nie gawarit pa polsku.

Zespół zagrał wszystkie ich największe przeboje, nie słyszałem wokół siebie marudzenia, że czegoś nie zagrali na co liczyli. Po dwóch bisach, zmuszeni byli ustąpić scenę australijskiemu drum n bass - Pendulum.
Takie sobie.



Na wielki, gigantokurwatyczny plus zasługuje obsługa festiwalu. Młodzi, fajni, uśmiechnięci ludzie nalewali, podawali, pomagali, obsługiwali głodnych, pragnących, wycieńczonych uczestników z nienaganną gracją.

Załatwianie potrzeb fizjologicznych - to już inna para zjebanych kaloszy.
Kilkadziesiąt tuzinów toy-toy'i nie było w stanie zaspokoić 70 tyś napęczniałych pęcherzy co spowodowało jeden wielki problem z siusianiem.



Doszło do tego, że ludzie szczali gdzie popadnie - za namiotem, pod stołem, obok telebimów, w kiblu biednych inwalidów, o toyttoy'e, na toy-toy'ach, obok toy-toy'i, przy toy-toy'ach.
Rzadko W toy-toy'ach.
Wole się nie rozpisywać o przypadkach jak kogoś ciskała sraczka w dupie.


Jedzenie - bez zastrzeżeń. Mało co jadłem w trakcie imprezy, bo ogrom kolejek i ilość grubych ludzi w nich przytłaczał mnie plaskaczem bezapetytu.

Heineken na Heinekenie? Jak zwykle - rozcieńczone, ale mało kogo to obchodziło.



To był dzień trzeci Heineken Open'er 2009.
Było całkiem w cipę.




-V,,

sobota, 13 czerwca 2009

Politycy to puszące się dziwki retoryki.

Nigdzie na świecie nie znalazłem większych pokładów nieuzasadnionej arogancji jak w tym kraju.
"-Polska to biedny kraj, bogatych ludzi".
Tak zawsze mawiał mój ojciec. Praktycznie, zawsze się zgadzałem z tą opinią.
Jednak, do czasu kiedy sam ukształtowałem po części samodzielnie mój światopogląd, chciałbym wprowadzić małą zmianę co do tego powiedzenia. Bądź przynajmniej ją rozwinąć.
"-Polska to biedny kraj, bogatych ludzi, równo marudzących."

Czy jest to polak bogaty, biedny, zdrowy czy chory, dzietny, samotny, piękny bądź obskurny, mały czy wysoki - zawsze znajdzie powód do marudzenia. Mam szczere podejrzenia, czy w genomie polaczków, nie znajduję się gen, który odpowiada za aktywne lagowanie poczuciu entuzjazmu, bądź blokady, która odcina dopływ krwi do raszującej przez nasze samopoczucie optymizmu.


NIE UMIEMY SIĘ CIESZYĆ.

Ironio!
Wywodzimy się z kraju, który PRZEDE WSZYSTKIM powinien nas nauczyć, ukształtować w poczuciu godności i cieszenia się z tego, czego dokonaliśmy !
Lata walki, nie poddawaniu się okupantom, 1410, Chopin, zwalczanie rusyfikacji, germanizacji, cztery rozbiory Rzeczypospolitej, obalenie komunizmu, przystąpienie do UE, NATO, euro 2012 (lol) - w dalszym kurwa jebanym ciągu polaczki czują się źle. Niedocenieni.


O rzesz wy kurwa niedorozwinięcia.




Sam się wkurwiam na PARADOKSY, które zachodzą w tym kraju z częstotliwością popsutych grzybów po kwaśnym deszczu, ale nauczmy się cieszyć z rzeczy, które posiadamy.
Których dokonali nasi przodkowie. Których jest na pęczki, wystarczy jedynie otworzyć oczy i je zauważyć.
Jesteśmy zdrowi, mamy rodzinę, przyjaciół, kogoś przy boku, nadchodzący weekend, młodość, zdążyć dobiec na ostatnią chwilę do autobusu, nie zaliczając slalomu mordą o beton, z wypłaty którą dostaliśmy przed chwilą na konto, z uber-kaca dnia poprzedniego, z ciepłych promieni słonecznych, z piosenki której szlag czasu nie słyszeliśmy, z znalezienia 10 złotych w starych portkach - to kwestia tylko waszej interpretacji tego co wam sprawia radość.

Bez radości, do końca ocipiemy w tym kraju.
Nauczmy się mówić jak amerykanie - czy tępi czy mądrzy - każdego jednego spotkanego na ulicy, jak się ich zapytamy "how's it going" odpowie
"alls good",
"great",
"its okay!",
"never been better!".

Chuj, że nawet jest im źle, że biedni, że schorowani - mają to tak zakorzenione w głowie, żeby i tak znajdywać dobre strony w życiu. Nazwijcie ich ignorantami, ale wydaje mi się, że jest to o wiele lepsze rozwiązanie niż chodzić jak pusząca się dziwka i ględzić jak jest kurwa źle, tragicznie czy do dupy.





Ręczę wam, jeżeli nie nauczymy się cieszyć z tego co mamy, to ten naród zawsze będzie mieć w kieszeni jeden wielki fakap.



-V,,

piątek, 15 maja 2009

Bzykanie językiem.

W krzakach rzekł do trznadla trznadel: – Możesz mi pożyczyć szpadel? Muszę nim przetrzebić chaszcze, bo w nich straszą straszne paszcze.

Odrzekł na to drugi trznadel: – Niepotrzebny, trznadlu szpadel! Gdy wytrzeszczysz oczy w chaszczach, z krzykiem pierzchnie każda paszcza!

Na to rzekł szpadel do trznadla: - Trudno zrobić coś bez szpadla! Chaszcze trza szpadlami trzebić żeby trznadli nie wytrzebić. Trznadel przecież rzadkie zwierzę,oczu wytrzeszcz chaszcz nie bierze!

Trznadel chwycił w ręce szpadel i na chaszcze ruszył śmiale,powyrywał wszystkie chaszcze i zamknęły swoje paszcze.






-V,,

czwartek, 19 lutego 2009

W imię Ojca i Syna i Pączka Świętego.

Polacy oskarżają i negują Amerykanów za to, że są tłustymi, leniwymi bumelantami.
Za to Polacy kultywują święto PĄCZKA.



Absurd.



-V,,

czwartek, 5 lutego 2009

Nikt mnie nie koffa. Ide na mo$ciq :( / Jootro impra u Ewusi :*

Gatunek męski jest na wymarciu.
Samcem typu alfa powoli, lecz zdecydowanym kroczem, stają się kobiety !


Coraz więcej widzę zdjęć na gronie, naszej klasie czy facebooku przedstawiające bardzo mnie niepokojące zjawisko - szerzące się pedalstwo wśród tych, których przodkowie napierdalali się do upadłego ku chwale, honoru czy zwyczajnej ochoty pobzykania egzotycznego punani, które się tak niechybnie złożyło, że leżało w sąsiednim państwie.

I nie chodzi mi o skłonność seksualną, pisząc "pedalstwo".
Wbrew temu co możecie sądzić, uważam się za otwartego i w pełni tolerancyjnego człowieka jeżeli chodzi o obyczaje/standard wyznania seksualnego. Wszak - sam mam kilku kolegów o odmiennej orientacji niż moja.

Pisząc pedalstwo, mam na myśli drugi aspekt tego słowa; aspekt nie tyczący się orientacji, lecz pewnych zachowań czy czynów, które określa się mianem "pedalskie".
Rozchichotaną beksę, pijący - ops! czy raczej sączącego przez SŁOMUSIĘ kolorowego drineczka, z włosami które prasował przez godzinę za pomocą mamusi prostownicy przed spotkaniem swoich wypedałowanych kolegów, pozującego do zdjęć niczym jakby ssał fantomową pałę (ten pierdolony wszędobylski dziubek), z rączkami które są chudsze od większości tic-taców, ubrany w bardziej obciśłe rurki jakie w LAJFIE widziałem (notabene, kiedyś przeprowadziłem eksperyment z rurkami - jakim KURWA CUDEM udaję IM się w to wciśnąć ?! u mnie było to FIZYCZNIE niemożliwe. Resztę pozostawiam wyobraźni coponiektórym niewiastom. Dla podpowiedzi jednak rzucę hasło - lunchbox.).

Stwierdzicie, że wymieniłem nic innego niż wygląd, aniżeli zachowanie.
Mylicie się.
Czy ktoś, kto by zachowywał się NORMALNIE.. inaczej - gdyby ci "chłopcy" myśleli jak na faceta przystało, czy to fiutem, czy testosteronem, dopuścili by się takiego wyglądu bądź czynów (ssać fantomową pałę) ?
Nie popadam w absurd !
Nie stoję po linii wyznając, że prawdziwy facet powinien mieć alergię do dezodorantów, dobrze skrojonych ciuchów czy cienkich papierosów. Ale na Boga ! gdzieś powinna być granica.

KRECHA.
Moim zdaniem, ślad nieubłaganie się zaciera.

MOIM zdaniem, faceci powinni piastować w sobie to, co gatunek samczy zawsze piastował - męstwo, honor, godność, pewność siebie, zachartowanie.. SIŁĘ.

Podobno większość kobiet, jako jedną z najważniejszych cech, które poszukują u potencjalnego partnera to - poczucie bezpieczeństwa.
Wierzyć mi się bardziej chce w to, że Hulk w swoim wolnym czasie przebiera wśród damskich łaszek, odziewając się w lateksowy strap-on i wkłada sobie zapaloną świeczkę w dupę niż to, że wymieniony wcześniej przykład kandydata wzbudza w kobiecie gwarancję bezpieczeństwa. Prędzej ma szansę wywołać u niej bulgot niepokoju w jelicie grubym.

Osobiście, winię za to MTV.
Lansują samych podobnych do siebie klonów nieporadności i aseksualizmu. Myślałem, że zanik szparek czy siusiaków minęła wraz z trendem barbi-ken.
Gówno!
Przeszła tylko lekką transformację w stronę emo-eunuchów.



Co zatem następuję : w naturze musi być gatunek dominujący; kobiety zdające sobie sprawę z coraz to wygasającym męstwem u facetów, postanawiają wziąć sprawy w własne ręce. Stąd też tłumaczę, coraz to większy popęd zakładania spodni przez płeć piękną.

Kobiety bardziej niż kiedykolwiek odzwierciedlają stan w pełni samodzielny i skrupulatnie brną w tym dalej, stając się silniejsze i bardziej wytrwałe, gdzie w pewnym momencie uświadamiają sobie - po chuj im facet?

Po chuj. I na tym koniec.


Obiecuję wam, że raczej prędzej niż póżniej wyjdzie remake Romeo i Julii, gdzie Julia z wkurwionym wyrazem twarzy ryknie w stronę stojącego na balkonie Romea, aby w podskokach do niej zszedł. A Romeo jak na beksę przystało, rozklekocze się w łzach, dławiąc się w spazmatycznych próbach stwierdzenia, że Julia go kompletnie nie rozumie i nie kocha.



Parakurwanoja.



-V,,

piątek, 9 stycznia 2009

Chcesz to kurwa wytulić suko?



I tak macie w dupie co piszę, więc dla odmiany, pewien cytat z pewnego mego ulubionego filmu:

Bar Patron: Hey, hey. Yeah you, get up. What are you retarded? Get off the fucking car!
Raving Bitch: Hey dickless, get off the fucking car!..
Hey fucksuck, get your slippery fucking ass off the car! Listen to me, get off the fucking car with your fucking ass!
Parker: Shut that cunts mouth or I'll come over there and fuckstart her head!
Raving Bitch: You're gonna wish you never fucking got up this fucking morning asshole, because my boyfriend's gonna fuck you up! And then after that while he's fucking up your fucking gay uncle over there I'm gonna fucking cut off your cock and mail it to your mother, you fucking faggot bitch! You gaylord fucking bitch! How do you like that? You like that a lot you fucking faggot? You like to ass fuck? Fontanella fucking babyheads!
Bar Patron: Go ahead.
Raving Bitch: You like to fuck babyheads? You like to fuck boys? He's gonna fuck you in the ass, how do you like that? He's not even gay but he'll do it just to fuck...
Bar Patron: Honey honey. She's got a big mouth but she's not kidding. I'm gonna whip you silly and I'm gonna fuck you stupid. You wanna do the man dance? First dance is yours.


Audio/Video/I solidne posunięcie -clickclick-



-V,,

niedziela, 4 stycznia 2009

Bóg nas wszystkich nienawidzi.


'Rżnij mnie!' ryknęła ile miała tchu zakleszczonego w ogromnych cyckach. Jej 'ala National Geographic sutki, dyndając do każdego naczerpanego haustu powietrza.

'Suko! kocham Cię tak jak w piśdziec i z powrotem' - odkrzyknął, opluwając siebie i zarazem trochę swoją niebieskooką z jasnymi blond włosami klacz.


A ludzie śmią twierdzić, że miłość nie istnieje?

Czasy się zmieniają, wyrażanie miłości też.
Gesty, teksty, podpuchy, uczucia, myśli i taktyki - wszystko współgrając z biegiem czasu, zmienia się.
Kiedyś, powyższy tekst mógłby być odebrany jako :

"Ach, kocham ciebie każdym serca tchnieniem.."*

"Chwilami szczęścia moje życie znaczę, Z nicości wstaję, kiedy cię zobaczę, Nic nie chcę widzieć, oprócz twoich lic, Nie chcę widzieć ani kochać nic, Lecz kochać ciebie!"**


NIE.

Wyobrażacie sobie, jakby facet wydał z siebie taki sonet rozpaczliwej papki emocjonalnej do półnagiej kobiety ? Otrzymał liścia po gębie, zamiast porządnego rżnięcia, a jego dopiero co rozgrzane punani, wybiegło z łoża w podskokach i poszukałoby sobie "prafdzifego faceta, a nie jakiegoś PEDAŁA".

Staliśmy się bardziej grzeszni, staliśmy się bardziej otwarci. Życie stało się łatwiejsze. Ale tam gdzie zazwyczaj łatwizna, najłatwiej o nie łatwe problemy.
Oszałamiająca liczba rozwodów dla przykładu.
Czterdzieści lat temu było to nie do pomyślenia. Spytajcie rodziców o swoich dziadkach, bądź o ich rówieśnikach w klasie. Czy było dużo dzieciaków co mieli rodziców z którymi widywali się oddzielnie.
Skąd taka tendencja do odmówienia dalszego posłuszeństwa pomimo usilnej przysięgi wobec samego Boga (śluby cywilne? czasy były inne).

Bo jest o nią o wiele łatwiej. Bo czasy stały się łatwiejsze.
Problemów, których kiedyś w ogóle nie było, narodziły się w naszej epoce. Tak jest z większością rzeczy.



Żeby czterdzieści lat temu, dwudziestokilkuletni karierowicze padali na zawał serca?
Na niewydolność nerek?
Na raka?
Dwudziestokilkuletni ludzie. Wydawałoby się, że to ich złoty czas. Ich rozkwit. Kwiat wieku.

Ale tak to już jest, kiedy teraz młody człowiek zapierdala za dwóch, a czasem za trzech, aby jego wysiłki zasiliły podstawowe potrzeby do samodzielnej egzystencji. Bez wsparcia materialnego ciepłego kurwidołka i ich rezydentów czy innych sponsorów.
Jednak, aby dojść do tej rzekomej samodzielności, młody człowiek musi osiągnąć sukces w kilku polach. Te pola to między innymi pole materialne, psychiczno-emocjonalne i poglądowe.
Jak okiełzna wszystkie te pola może się reklamować jako istota w pełni samodzielna, kompletnie niezależna od kogokolwiek.
Stres, trema, wysiłek, nerwica, napięcie, irytacja, wzburzenie, złość, rozdrażnienie WRĘCZ -- AMOK.. słowem - psychiczny bagaż, która taka jednostka musi udźwignąć i taszczyć, ciężar dla niejednego, zbyt duży do zniesienia.
A dla tych, którzy próbują podjąć się tego wyzwania, dostają rykoszetem prosto w gębę nowotworem, depresją, zawałem, migreną, miażdżycą, tętniakiem, żylakiem czy innym nadciśnieniem.



W imię czego?

Ferrari? starszą od siebie rocznikiem whiskey? dup bynajmniej nie z ulicy Poznańskiej?
Odpowiedzi które z goła bardziej by mnie usatysfakcjonowały niestety, ale prawdziwymi nie są.
Więc po co?
Po samodzielność.

Po dobrobyt, który kompletnie nie odwzajemnia tego, co sobie wypracował.

Po mieszkanie składające się z 20 metrów, cieknącym zlewem, podziurawioną i skrzypiącą kanapą, lodówką która ewidentnie cierpi na PMS co kilka godzin i postanawia się odłączyć od reszty środowiska, czy lokalizacja którą Freddy jebany Kruger by pogardził się zanurzyć i za którą się płaci niebykurwabałą sumę rzędu począwszy od 1000,- złoty miesięcznie.

Po chleb, kilka danonków, trochę nie słonej wody pitnej, niedrogi krem do golenia by nie zarzucali, że brudas a jak z kieszeni wytrzaska kilka miedziaków na piwo czy pizze na wynos to jest radość, klekot jajników i trajkot łechtaczek.

Po to, aby mógł wykonać połączenie telefoniczne do dopiero co opuszczonego gniazdka i poinformować rodzicieli jaki to fantas-exxxtra-tyczny żywot nie prowadzi i opłacić tą teleinformatyczną przyjemność, aby operator nie zabawił się w sodomię i gomorę z jego biedną dupę.
A no i po papier toaletowy.

Wymieniłem tylko garść rzeczy, które codziennie praktycznie zużywamy czy zażywamy i nie wydaje mi się, że jest to pierwsza klasa czy turbo podniecający luksus.
Czy są to rzeczy, za które nawet jesteśmy w stanie ZARYZYKOWAĆ kompletnej bądź częściowej dewastacji umysłowo-cielesnej?
Od razu zaznaczam, że w pełni podziwiam te jednostki, które wychodzą z tego wszystkiego bez szwanku. Drodzy moi, nikt nie powiedział, że padniecie teraz, czy objawy odczujecie jutro. Chyba, że jesteście tak niepodatni na czynniki zewnętrzne, a wasz stan emocjonalny porównywalny jest do tej z konwencjonalnej doniczki petunii czy pustej paczki po czipsach.

To w takim razie też zazdrościć.



W pewnym stopniu.





-V,,




* **Rzekł kiedyś Kornel Ujejski.